LEPIEJ BYĆ PIERWSZYM NIŻ LEPSZYM

Lepiej być pierwszym niż lepszym, głosi jedno z najbardziej sprawdzających się w praktyce praw marketingu. Należy je oczywiście odbierać, jako potrzebę znalezienie takiego segmentu rynku, który nie został jeszcze na danym terenie odnaleziony (nie zważając na jakość). Ostatnimi czasy mam z tą prawidłowością nieco inne skojarzenia.

 

Lepiej być pierwszym niż lepszym, głosi jedno z najbardziej sprawdzających się w praktyce praw marketingu. Należy je oczywiście odbierać, jako potrzebę znalezienie takiego segmentu rynku, który nie został jeszcze na danym terenie odnaleziony (nie zważając na jakość). Ostatnimi czasy mam z tą prawidłowością nieco inne skojarzenia.

Dużo się w ostatnich latach mówi o kryzysie, drugiej fali kryzysu, wszechobecnym kryzysie. Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Cięcia, redukcje, koszmar, tragedia, upadłość, masakra (piłą mechaniczną zresztą). Załóżmy, że tak jest (załóżmy). Ale czy też w czasach kryzysu (domniemanego lub nie) nie rodzą się największe fortuny? Śledząc historię największych i najskuteczniejszych kampanii marketingowych, możemy dojść do wniosku, że właśnie wtedy gdy jest trudno, najłatwiej można wyróżnić się z przekazem - najłatwiej komunikować się z klientem, bo jak głosi stare Polskie przysłowie „na bezrybiu i rak ryba”. Jak się to ma do naszego regionu? Spójrzmy na konkurencję, spójrzmy nawet na inne branże i zapędy ich przedstawicieli…Zobaczmy kto tak naprawdę zyskuje na rynku lokalnym podczas niefajnych czasów. Paradoksalnie, to właśnie teraz powinna toczyć się kluczowa walka o klientów, ponieważ ten, kto się teraz wyróżni, będzie królem polowania w zbliżających się nieuchronnie czasach hossy. Wiele firm w pierwszym rzędzie tnie koszty marketingu, w myśl koncepcji – jakoś przetrwamy i później odbijemy, ale czy nie jest to (w zależności od branży) pomysł co najwyżej średni? Czy nie jest to czas, w którym możemy przegonić konkurencję o lata świetlne? Działając na rynku tak niewielkim jak nasz, w dodatku dość hermetycznym, istnieje szansa na konkretne wybicie, i nie mówię tu o dużych kosztach z tym związanych, ale przede wszystkim o przemyślanej strategii walki o lokalnego klienta. Wymaga to czasami zanalizowania swoich dotychczasowych działań i zweryfikowania ich skuteczności w obecnych, może nieco innych czasach. Zachęcam do zastanowienia się, czy agresywna polityka promocyjna, jest w stanie przynieść nam korzyść (niekoniecznie doraźną). Czy warto może przeanalizować dotychczasowe działania pod kątem skuteczności i nie wzmocnić komunikacji z klientem na tyle, by stać się liderem lub nasze prowadzenie utrzymać?

Mateusz Wysocki